Nudna wystawa krajowa |
TagiMETAREFLEKSJAmiastonudaWarszawawystawa rolniczo-przemysłowazwiedzający |
Źródło cytatu
opinia „Kroniki Rodzinnej” o dorocznych wystawach rolniczo-przemysłowych w Warszawie
„Warszawa przyzwyczaiła się rokrocznie mieć swoją wystawę, dla jej mieszkańców jest to miejsce spaceru, punkt zborny eleganckiego świata, gdzie przypatrzyć się można pięknym tualetom i pięknym ekwipażom, dla ogółu wystawa jest tylko dodatkiem, i to dodatkiem najmniej zajmującym. Ogół uważa, iż rokrocznie widzi w tym samym miejscu konie, bydło, owce, trzodę chlewną, drób, psy, które, nawiasem mówiąc, ściągają najwięcej widzów, a dalej jaskrawo malowane machiny przedstawiają dla niewtajemniczonych najdziwniejsze kształty; machiny, które warczą, syczą, klekoczą poruszane motorem parowym i wyglądają jak tajemnicza armia stworzona przez jakiegoś fantastycznego czarodzieja […].
Warszawianie przywykli do tego widoku i dlatego interes ich słabnie, co rok mniejsze tłumy udają się na plac wystawy i z coraz mniejszym zajęciem przyglądają się okazom, niemającym dla nich uroku nowości”.
jakjak
Gdzieś w początku lat osiemdziesiątych XIX wieku, kiedy entuzjazm towarzyszący organizacji pierwszych wystaw krajowych w Warszawie zdążył już zmaleć, a wiązane z tą inicjatywą nadzieje na gwałtowne przyśpieszenie rozwoju gospodarczego kraju były na wyczerpaniu, na łamach różnych, nie tylko postępowych pism – w tym przypadku „Kroniki Rodzinnej” – zaczęły pojawiać się głosy otwarcie krytyczne nie tyle wobec organizatorów i wystawców, którzy mogli postarać się lepiej, ile wobec zwiedzających, widzów, odbiorców, słowem: warszawiaków. W przeciwieństwie do tego, co można było przeczytać w „Prawdzie”, a później również w „Głosie”, tu nie lekceważy się samej idei wystawy, nie nazywa się jej „popisem” i nie utożsamia wyłącznie z rodzajem masowego widowiska. Jej poszczególne konkretyzacje mogą być oczywiście udane bądź nie, ale jako taka, wystawa jest zarazem potrzebna i pożyteczna. Jeśli zaś nie przynosi spodziewanych korzyści, to winę za ten stan rzeczy ponosi ciekawski tłum, nie tylko zaaferowany wytwornymi strojami pań (które przecież, rzec można, same pokazują się na wystawie), lecz także żądny nowych wrażeń, tłoczący się pośród eksponatów w poszukiwaniu towarzystwa i rozrywki, postępujący zgodnie modą i idący tam, gdzie bywać po prostu wypada.
Czy to jednak warszawiacy nie dorośli do idei wystawy, czy też publicyście „Kroniki Rodzinnej” zabrakło przenikliwości, by spostrzec, że w społeczeństwie nowoczesnym i (wielko)miejskiej przestrzeni duża wystawa jest zarówno efektownym, trochę cudacznym widowiskiem, jak i modnym miejscem, które należy odwiedzić i spędzić tam czas wolny? Tym gorzej więc, gdy polor nowości blednie; oglądane co roku te same okazy i eksponaty nie wzbudzą sensacji, ale przyciągną jedynie – i to w najlepszym razie – grono stałych bywalców.
I jest to też, koniec końców, jakieś świadectwo polskiej nowoczesności: bo czy w Londynie lub Paryżu, gdzie miały miejsce wielkie wystawy światowe, publiczność naprawdę zachowywała się w inny sposób?
Jakub Jakubaszek
„Warszawianie przywykli do tego widoku i dlatego interes ich słabnie”. Antoni Kamieński, Na wyżynach (Artyści), 1893, rysunek węglem, reprodukcja w: Katalog illustrowany wystawy sztuki współczesnej we Lwowie 1894, Lwów 1894 (fot. Marek Zgórniak).